Maciej Osuch

Wydawałoby się w pierwszej chwili, że oczywiście warto się uczyć, zwłaszcza w XXI wieku, który jest wiekiem informacji. Czy jednak wszyscy ludzie są tego samego zdania? Od niedawna zacząłem mieć wątpliwości.

Mam na co dzień kontakt z sektorem MSP, czyli tak zwanych małych i średnich przedsiębiorstw. Pracuję głównie z mikro i małymi firmami, l na tym gruncie zauważam, że jeśli chodzi o szkolenia, to jest to obszar zupełnie niezagospodarowany, prawie dziewiczy – jak puszcza amazońska. Co mam na myśli? W firmach tych nie ma żadnej polityki szkoleniowej ani też funduszy przeznaczonych na ten cel. Ich właściciele niechętnie słuchając różnych możliwościach doszkalania się. Często mam wrażenie, że uważają oni, iż sam fakt założenia i prowadzenia firmy jest już wystarczający do tego, by posiadać stosowną wiedzę na temat organizacji i zarządzania. Ja natomiast myślę, że ludzie ci mogliby bardzo dużo skorzystać, inwestując w siebie i swoich pracowników.

Wywodzę się z branży komputerowej, której gwałtowny rozwój miał miejsce ponad 20 lat temu. Wtedy uczyłem się negocjacji handlowych, zarządzania działem sprzedaży, kadrami, komunikacji interpersonalnej i wielu, wielu innych rzeczy potrzebnych do efektywnego i skutecznego prowadzenia konkretnego działu czy też firmy. Od tego czasu ciągle pogłębiam swoje umiejętności w zakresie organizacji i zarządzania, finansów, systemów motywowania ludzi, komunikowania się z nimi. Mimo, że sam już od lat prowadzę różne szkolenia, to uczęszczam też na szkolenia prowadzone przez innych, kiedy tylko wygospodaruję trochę czasu. Na każdym z nich dowiaduję się czegoś nowego i ciekawego, co mogę od razu zastosować w swojej praktyce zawodowej lub u moich klientów.

Jeszcze do niedawna mogło się wydawać, że barierą nie do pokonania były zbyt wysokie ceny szkoleń – tak przynajmniej wielu przedsiębiorców tłumaczyło swoją niechęć do nich. W chwili obecnej nie jest to już argument, gdyż w ramach różnych projektów współfinansowanych w przeważającej części z funduszy Unii Europejskiej szkolenia z różnych dziedzin są prawie za darmo. O jakich dziedzinach mówię? Wymienię przykładowo projekt, który powstał dla sektora MSP w branży elektronicznej. W ramach niego można pogłębić wiedzę w wielu zakresach. Koszty są symboliczne. Na przykład trzydniowe wyjazdowe szkolenie (w tym 2 noclegi, pełne wyżywienie, materiały) kosztowało 120 zł za osobę.

Mam akredytację na prowadzenie szkoleń w tym projekcie z zakresu systemów zarządzana jakością. Projekt rozpoczął się w grudniu 2006 roku. Firma, dla której mam prowadzić te szkolenia, ruszyła z aktywną kampanią reklamową, chcąc pozyskać słuchaczy. Wymogiem zaś jest, aby w szkoleniu wzięła udział określona ilość osób, dosłownie kilkanaście. Firma ta przez prawie trzy miesiące poszukiwała chętnych i nie mogła ich znaleźć. Podobnie było w przypadku szkoleń w innym zakresie. Ja swoje pierwsze trzy szkolenia przeprowadziłem dopiero z końcem lutego 2007 roku. Tak więc nie zbyt wysoka cena była powodem braku frekwencji.

Co więc jest powodem, że nie chcemy się uczyć? Może brak czasu. Często słyszę takie opinie. Ale myślę, że nie do końca są one prawdziwe i uczciwe. Wiem, że jest to tylko kwestia priorytetów. Jeśli są sprawy, na których komuś zależy, to z pewnością znajdzie na to zarówno czas, jak i pieniądze. Natomiast jeśli mu nie zależy, to nie będzie miał na to ani czasu, ani pieniędzy.

Niektórzy twierdzą, że nie wiedzieli lub nie wiedzą, gdzie szukać szkoleń. Ale w tym względzie również uważam, że jest to kwestia priorytetów. Gdy z żoną chcieliśmy coś zarezerwować w pierwszych dniach kwietnia na długi majowy weekend nigdzie nie było miejsc, nawet w najmniejszych miejscowościach. Takie oferty potrafiliśmy znaleźć, bo mieliśmy odpowiednio wysoki stopień motywacji.

Powinniśmy zdać sobie sprawę, że prowadząc firmę przed nauką nie uciekniemy. Jeśli nie chcemy uczyć się w sali wykładowej, to będziemy czynić to na własnych błędach i doświadczeniach zdobytych w trakcie prowadzenia firmy. Doświadczenia jakie nam zgotuje życie, będą bardziej lub mniej przyjemne, mniej lub bardziej kosztowne, powodujące straty materiałowe i czasowe mniej lub bardziej dotkliwe. Często będziemy wyważali drzwi, które już dawno ktoś otwarł. Będziemy w szczęśliwej sytuacji, jeśli w ogóle będziemy umieli uczyć się na własnych błędach, natomiast jeśli nie posiądziemy tej umiejętności, to… dalszy scenariusz jest raczej pesymistyczny.

Przez wiele lat miałem przyjemność pracować z polskimi przedstawicielstwami firm zachodnich. Ich sposób organizacji był często wprost przeniesiony z macierzystej firmy i narzucony polskiej strukturze. Proszę sobie wyobrazić, że firmy te od wielu lat są bardzo dobrze zorganizowane. To, czego my uczymy się dopiero od niedawna, oni wypracowali przez kilkadziesiąt lat, działając w gospodarce wolnorynkowej. Tak więc potrafią produkować więcej, szybciej i znacznie taniej niż my. Polskie mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa znajdą się w całkiem niezłych opałach, kiedy ich zagraniczni koledzy stwierdzą, że opłaca się im wejść na rynek polski ze swoim produktem. Polskie firmy albo przystosują się do wymogów rynku europejskiego oraz światowego i sprostają wciąż narastającej konkurencji albo będą zamykane, mając pretensje nie wiadomo do kogo, że im się nie udało.

Często firmy sięgają po różne mechanizmy naprawcze w sytuacjach, gdy dzieje się już bardzo źle. Jest to dużo za późno. O podnoszeniu kompetencji swoich oraz pracowników powinniśmy myśleć wcześniej. Tymczasem nie robimy tego. Nie nadajemy temu odpowiedniej rangi. A szkoda, że zagadnienia podnoszenia kwalifikacji poprzez szkolenia, które w chwili obecnej stały się naprawdę ogólnodostępne, zagadnienia organizacji i zarządzania są niedoceniane. Są to szerokie dziedziny wiedzy, jak na przykład medycyna czy też prawo. Szkoda, że tak wiele osób, z którymi się spotykam, inaczej postrzega je, bagatelizuje, a w konsekwencji przez cały czas prowadzenia działalności boryka się z wieloma podstawowymi problemami.

Książka, jak na pierwszy rzut oka mogłaby się wydawać, porusza sprawę będącą wprawdzie marzeniem wielu, lecz marzeniem też ostatecznie pozostającą. Czy możliwe jest bowiem bycie zakochanym także (jeszcze?) wtedy, gdy zawarło się małżeństwo, zostało się rodzicem i próbuje się godzić pracę zawodową z troską o dzieci, przy największym wysiłku jeszcze tylko mając czas dla małżonka/i? Prezentowana tu pozycja nie jest opisem naszkicowanego w tytule problemu w ogóle, lecz dotyka jego sedna, gdyż porusza kwestię stanu jakim jest zakochanie oraz procesu bycia małżonkami i rodzicami.

Dzieło Heleny Heinemann podzielone jest na trzy części, traktuje o tym, co stanowi o „ja”, „ty” i „my” partnerów miłości. Na całość składa się 50 trafnie sformułowanych rad – stanowiących równocześnie rozdziały – obejmujących zarówno aspekt bycia rodzicami, jak i szczęśliwą parą. Każda z zaprezentowanych rad nie stanowi jedynie hasła, lecz zostaje w tekście szerzej omówiona, często ubogacona trafnymi cytatami, czy też pomocnymi, rozjaśniającymi pytaniami. Ten przejrzysty układ, dopełniony przez sprzyjający lekturze, przemyślany układ graficzny, ułatwia korzystanie z książki, pozwalając szybko odnaleźć interesujący czytelnika temat. Umożliwia ona też różnorodne posługiwanie się nią jako poradnikiem, gdyż można czytać ją rozpoczynając od początku, albo też wybierając jedynie interesujące nas tematy, na przykład takie, które odpowiadają naszym aktualnym trudnościom w życiu małżeńskim. Czytelnik bez trudu odnajdzie rozdziały skierowane bardziej do mężczyzn, jak i te, których adresatkami są raczej kobiety. Do lektury zachęca też dodatkowo zrozumiały i sugestywny język.

Oprócz wielu istotnych i praktycznych kwestii na uwagę zasługują warstwy książki dotykające kwestii nierealistycznych oczekiwań kierowanych pod adresem współmałżonki/a, wynikających z coraz trudniejszych relacji międzyludzkich w pracy, czy też wśród znajomych, a ostatecznie z coraz dotkliwszej samotności, będącej w dużej mierze wynikiem indywidualistycznego stylu życia naszych czasów. W pewnych ważnych tematach podejmowanych przez autorkę pobrzmiewa też problem lęku młodych ludzi o to, czy ich związek przetrwa oraz czy uda im się podołać obowiązkom rodzicielskim i dobrze wychować swoje dzieci.

Książka wyrasta z doświadczenia różnych sytuacji małżeńskich i rodzinnych. [ Dlatego też jest poradnikiem pomocnym, gdyż poruszając kwestie najważniejsze, czyni to w szerszej perspektywie relacji międzyludzkich, odnosząc się do takich zjawisk jak potrzeby, klasyczne nieporozumienia, czy też konflikty małżeńskie, jak i kryzysy relacji w rodzinie. Autorka najpierw podpowiada, gdzie należy szukać istoty problemu, a dopiero potem jego rozwiązania. To właśnie jedna z najistotniejszych zalet książki, która nie tylko udziela pomocnych rad, lecz nadto pomaga zrozumieć fenomen ludzkiej miłości, zarówno w wymiarze małżeńskim (partnerskim), jak i rodzicielskim.

Inną mocną stroną prezentowanej tu pozycji jest ukazywanie fenomenów miłości małżeństwa i wychowania dzieci jako zjawisk będących zawsze procesem. Podejście to jest trafne nie tylko z tej racji, iż faktycznie wiele zmienia się nie tylko wraz z upływem dni od zakochania się w drugim człowieku, czy też wraz z chwilą przyjścia na świat dziecka, oraz iż zmieniają się też oczekiwania, a często weryfikowane są wyobrażenia o miłości, małżeństwie oraz byciu ojcem czy też matką. Podkreślenie procesu, jakim jest każda stała relacja pomiędzy ludźmi, jest słuszne nade wszystko z tej racji, iż nazbyt często zapominają o tym nie i to nie tylko młode pary. By relacje w rodzinie mogły się rozwijać, dokonujące się z biegiem czasu zmiany domagają się uwzględnienia, czemu często towarzyszą trudności lub też opory.

Ta niewielka co do objętości książeczka wielu jej czytelnikom pozwoli z pewnością łatwiej odkryć to, co stanowi treść jej  pierwszej w  kolejności  rady,   która brzmi: „Wiedzieć, co jest skuteczne” w życiu małżeńskim i rodzinnym, by… być rodzicami, pozostając zakochanymi.

Helena Maja Heinemann,

Być rodzicami – pozostać zakochanymi,

Wydawnictwo WAM, Kraków 2006, ss. 147.