Tomasz Kosiek

Postać św. Józefa jest nam bliska między innymi z tego powodu, że obracamy się w gronie przedsiębiorców, a św. Józef niewątpliwie do takich też się zaliczał. Był cieślą (por. Mt 13,55), człowiekiem samodzielnym – miał własny warsztat, był – mówiąc dzisiejszym językiem – profesjonalistą. Co jeszcze można o nim powiedzieć na podstawie Ewangelii? Czego może nas nauczyć w innych dziedzinach życia?

Ewangelia według św. Mateusza nazywa Józefa „człowiekiem sprawiedliwym” (Mt 1,19). „Sprawiedliwy” w Piśmie Świętym to nie tylko ten, kto postępuje uczciwie, nie wyrządza drugiemu krzywdy, dotrzymuje słowa itp. „Sprawiedliwy” to przede wszystkim ten, kto posiada mocną, osobistą więź z Bogiem, to człowiek „znający Boga” i postępujący według Jego woli oraz służący Mu całym sercem. Określenie św. Józefa mianem „sprawiedliwego” oznacza, że całą tę treść możemy odnieść do jego osoby.

W Ewangeliach nie ma zapisanego ani jednego słowa wypowiedzianego przez Józefa. Ewangeliści opowiadają o nim, używając czasowników. Nie znajdziemy więc tego, co Józef powiedział, dowiemy się natomiast sporo o tym, co zrobił. Był człowiekiem czynu, wypowiadał się przez działanie.

Jakie to było działanie? Działanie św. Józefa było odpowiedzią na Boże wezwanie. Bóg przemawiał do niego we śnie przez anioła, a Józef robił to, co Bóg mu polecił:

„Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej małżonki…” (Mt 1,20). Józef wziął Ją do siebie.

„Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu…” (Mt 2,13). Józef wstał, wziął i poszedł do Egiptu.

„Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela…” (Mt 2,19). Józef wstał, wziął i powrócił.

Józef był wrażliwy na głos Boga, umiał Go słuchać i umiał być posłuszny – realizował to, co usłyszał. Nie kalkulował: czy mi się to opłaci, czy podołam; nie wątpił: może mi się to tylko zdawało, wobec takich zjawisk trzeba być ostrożnym. Był w tym bardzo prosty i dziecięco ufny.

To, czego Bóg żądał od Józefa, nie było łatwe. Józef miał pewne plany życiowe i właśnie zaczął je realizować. Chciał założyć rodzinę. Już miał narzeczoną, nawet więcej, bo narzeczeństwo było wówczas traktowane pod względem prawnym na równi z małżeństwem – z wyjątkiem wspólnego zamieszkania. Nagle wszystko się pogmatwało. Okazało się, że jego wybranka jest w ciąży. Józef doskonale wiedział, że nie on jest biologicznym ojcem tego dziecka. Nie chciał oficjalnie oskarżyć Maryi o zdradę – byłoby to równoznaczne z wydaniem na Nią wyroku śmierci. Ileż bolesnych bezsennych nocy spędził, gubiąc się w domysłach! Maryja zaś nie ułatwiała mu zadania: milczała jak grób. Nawiasem mówiąc, gdyby powiedziała mu prawdę, czy uwierzyłby, że jako jedyna kobieta na świecie poczęła bez udziału mężczyzny – „z Ducha Świętego”?

W tę trudną dla obydwojga sytuację wkroczył Bóg. Józef dowiedział się od anioła, co się stało i co ma robić. Dalej niewiele rozumiał, ale wiedział jedno: że za tą sprawą stoi Bóg. To mu wystarczyło. Dlatego nie zawahał się rzucić swego życia na szalę, wiedząc, że to będzie wymagało od niego poważnej zmiany dotychczasowych planów. Stał się sługą Tajemnicy, która przerastała jego pojmowanie. Odkrył i przyjął swoją misję.

Jaka była treść tej Tajemnicy? Oczywiście rozumie się samo przez się, że Józef jako mąż Maryi i głowa rodziny przyjął na siebie obowiązek troszczenia się o byt materialny rodziny i jej ochronę. W tej dziedzinie zresztą też miał trudne momenty, w których mogło go opanować zwątpienie: wystarczy tylko wspomnieć noc betlejemską, podczas której miał się narodzić Jezus. Ale w jego powołaniu było coś więcej.

Gdy czytamy ewangeliczne opisy działalności Jezusa, zauważamy jedno charakterystyczne słowo, jakiego – bibliści nie mają co do tego wątpliwości – z pewnością On używał: to słowo „Abba” (Nowy Testament zachował je w oryginalnym, aramejskim brzmieniu, jakby w obawie, aby greckie tłumaczenie nie zniekształciło jego treści: np. Mk 14,36). Tak za czasów Jezusa zwracały się dzieci do swoich ojców, należałoby więc je tłumaczyć nie tyle jako „ojcze”, co „tato”, „tatusiu”. W tym słowie była zawarta cała ufność i miłość dziecka do ojca.

Jezus używał tego słowa w szczególnym kontekście – zwracał się w ten sposób w modlitwie do samego Boga! Nikt wcześniej w Izraelu tak się nie modlił. Imię Boga w Izraelu otaczano czcią i lękiem. I to właśnie do tego wszechmocnego, straszliwego, trzykroć Świętego Boga Jezus woła „Abba” – „Tatusiu”! Uczniowie Jezusa byli tym zafascynowani, faryzeusze – zgorszeni. W tym słowie w pewnym sensie zawierał się sens całej misji Jezusa.

Warto uświadomić sobie, kiedy i do kogo Jezus wypowiedział to szczególne słowo po raz pierwszy w życiu? Odpowiedź jest prosta: oczywiście, jako małe dziecko, do św. Józefa. Jezus jako Bóg-człowiek podlegał przecież normalnym prawom ludzkiego rozwoju. Było więc dla Niego naturalne, że ten mężczyzna, który nachyla się nad Nim, bierze na ręce, sadza na kolanach, to Jego „abba” – „tatuś”. Jakim niezwykłym mężczyzną musiał być św. Józef, skoro Bóg ze wszystkich mężczyzn na świecie wybrał właśnie jego, aby dla Jego dorastającego Syna był obrazem dobrego Ojca, aby słowo „Abba” nabierało dla Jezusa emocjonalnej treści i znaczenia w kontakcie właśnie z nim.

Ewangelia mówi, że również Jezus był cieślą (por. Mk 6,3). Z pewnością nauczył się tego zawodu w warsztacie swojego przybranego ojca. Oznaczało to, że wiele czasu spędzili razem. To pod okiem Józefa mały Jezus poznawał świat, uczył się rozróżniać gatunki drzew, obserwował ptaki i kwiaty galilejskich łąk. To z nim chodził do synagogi i na pielgrzymki do Jerozolimy. W relacji z Józefem Jezus doświadczał, co znaczy mieć dobrego, kochającego tatę. Jezus patrzył na Józefa z dumą i podziwem, a ten nie żałował swemu przybranemu synowi słów wsparcia, miłości i zachęty.

Z czasem w Jezusie dojrzewała świadomość, że Jego prawdziwym ojcem jest Ojciec Niebieski. Gdy jako 12-letni chłopiec zagubił się w świątyni (pewnie nie całkiem niechcący), a Matka po trzech dniach (!) szukania zaczęła robić Mu wymówki, odpowiedział: „Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do Ojca Mego?” (Łk 2,49). I wiadomo było, że nie mówi o św. Józefie. Tym niemniej wtedy też słowo „Abba” było już nasycone ciepłem relacji do św. Józefa. Miłość Józefa była jakby naturalnym tworzywem, którym posłużył się Duch Święty, aby objawić Jezusowi kochające serce Ojca Niebieskiego, stała się jakby „sakramentem” miłości samego Boga.

Gdy – już pod koniec publicznej działalności Jezusa – zafascynowani tym obrazem Boga jako dobrego Ojca uczniowie prosili: „Panie, pokaż nam Ojca!”, Jezus odpowiedział: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył i Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (por. J 14,8-11). Jezus sobą, w najprostszym, zrozumiałym dla ludzi języku pokazał, jaki jest Bóg Ojciec: gdy uzdrawiał, przebaczał, pocieszał, odpuszczał grzechy, brał na kolana i błogosławił dzieci… Po to przyszedł. A w Jego posłudze żyło dzieło życia św. Józefa, choć na pozór nic niezwykłego nie zrobił…

Jakie wnioski płyną dzisiaj dla nas z rozważania o św. Józefie? Czego możemy się nauczyć od tej postaci? Jest ich kilka:

  • Tym, co najważniejsze w życiu, jest moja osobista relacja z Bogiem. Wszystko inne, włącznie z tym, kim jestem i co robię, powinno być moją odpowiedzią na Boże powołanie i zaproszenie do wypełnienia Jego planu względem mnie. W tym tkwi tajemnica spełnionego i szczęśliwego życia. Prawdziwa kariera to taka, którą robimy w królestwie Bożym. Biznes Józefa, jego warsztat ciesielski, był tylko elementem całościowej Bożej wizji jego życia, narzędziem służby, a nie celem życia!
  • Nasza rodzicielska – a może właśnie w szczególny sposób ojcowska! – miłość jest sakramentem miłości Boga dla naszych dzieci. Miarą tej miłości jest poświęcony im czas. Psychologia potwierdza, że dobra relacja ojca z dzieckiem pomaga dziecku odkryć Boga jako kochającego Ojca i ukształtować prawidłową relację z Nim.
  • Życie św. Józefa uczy nas doceniać i dostrzegać prawdziwą, niezwykłą wartość zwykłych spraw codziennego życia. To na pozór bardzo zwyczajne życie okazało się bardzo niezwykłe, bo przeżywane z Jezusem i dla Jezusa. Przybrane ojcostwo względem Niego to był co prawda jednorazowy i wyłączny przywilej św. Józefa, ale ten sam Jezus żyje przecież również w naszych bliskich i w naszej codzienności… i oczekuje na naszą miłość.

_____________
Tomasz Kosiek
– doktor teologii, wykładowca na Politechnice Śląskiej na Wydziale Organizacji i Zarządzania, przewodnik pielgrzymek do Ziemi Świętej.