Agnieszka Dziarmaga

Artykuł ukazał się w „Niedzieli Kielieckiej” 14.11.2010

Duszpasterze z Buska-Zdroju określają go mianem filantropa i – co może ważniejsze – dobrego, uczciwego człowieka. Mieczysław Sas od 30 lat kieruje znanym w regionie i poza nim Zakładem Metalowo-Kotlarskim SAS, w którym zatrudnia 140 osób. Jest przedsiębiorcą co się zowie – mocno osadzony na rynku, prowadzący dochodową i rozwojową firmę, której pracownicy nigdy nie zostali bez wypłaty. Zamiast serialu w telewizji woli sobie odmówić codzienny różaniec. Ciężko pracuje przez sześć w dni tygodniu, siódmy zostawiając dla Pana Boga i rodziny.

Urodzony mechanik

Mieczysław Sas

Dorastał i uczył się pracy w biednych czasach powojennej Polski. Urodził się w 1942 r. w Sadłowie, w dawnym województwie warszawskim. Gdy miał 5 lat, całą rodziną wyjechali na tzw. ziemie odzyskane, za pracą, za chlebem. Osiedli w okolicach Iławy i pracowali w gospodarstwie rolnym, gdzie zbyt wiele chyba tego chleba nie było, gdyż pan Mieczysław, pytany o czas dzieciństwa, mówi zwięźle: była bieda i ciężka harówka. Jak się nie urodziło, jak się nie udało zdać należności „dla państwa” – groziło więzienie, rodzice i pięcioro dzieci pracowali więc w pocie czoła. Jako 14-latek wyruszył na Śląsk do szkoły górniczej; zawsze najbardziej pociągały go kierunki mechaniczne, w których się też wyspecjalizował. Ślusarz, spawacz, budowa maszyn – to wszystko dała mu szkoła w Katowicach. Jak znalazł się w Busku-Zdroju? W Zbludowicach, dzisiaj na przedmieściach Buska, miał babcię od strony taty, do której przyjeżdżał w czasach szkolnych. Od 44 lat osiadł tutaj na stałe, w Busku poznał żonę Ewę i na tyle wrósł w miejscowe środowisko, stając się ważną poprzez swoją pracę i działalność społeczną dla miasta osobą – że w 2007 r. otrzymał tytuł i statuetkę Buskowianina Roku. Ale to było potem, póki co, jako młody mężczyzna z doświadczeniem w swoim fachu (po ślubie pracował m.in. w zakładzie konstrukcji stalowej) dostrzegł znaczną lukę na rynku – ogromne zapotrzebowanie na kotły centralnego ogrzewania do ówczesnych, jak to się wówczas mówiło – domków jednorodzinnych. W 1980 r. zdecydował się na krok wówczas dość karkołomny, z racji rozlicznych utrudnień i paradoksów rynkowych schyłkowej epoki PRL – własną działalność gospodarczą. Początki były dość skromne.

Najpierw w garażu

Zaczynał jak wielu innych, czyli we własnym garażu – on i pracownik, a jakby się nie powiodło – miał gdzie wracać, brakowało doświadczonych mechaników budowy maszyn. Początkowo jego firma funkcjonowała w zasadzie jako zakład rzemieślniczy (trzeba się było zrzeszyć w spółdzielni rzemieślniczej, aby zakupić materiał do produkcji). Ponieważ dość szybko posypały się zamówienia na kotły CO, poszerzył ofertę o usługę hydrauliczną („miałem zapisy na 2 lata” – mówi). Trzeba było gromadzić sprzęt, kupić a to spawarkę, a to przecinarkę; żona trochę się obawiała – bo co się zarobiło, to szło w zakład, ale firma Mieczysława Sasa ostała się na niepewnym rynku, rozrastała. Do pracujących pięciu osób dołączali następni – do 1990 r. było ich 17. Zmiana ustroju z wprowadzaniem zasad demokracji rynkowej otworzyła zupełnie nowe możliwości przed buskim biznesmenem. – Skończyły się „domiary” i szukanie dziur w całym – mówi Sas.

Zakład produkcji kotłów rozrastał się na bazie zakupionego od zbankrutowanej spółki zakładu konstrukcji stalowej, niemal po sąsiedzku z domem rodzinnym państwa Sasów. Był zatem spory teren, budynki, było się gdzie rozbudowywać – firma ruszyła pełną parą, szła produkcja kotłów węglowych i gazowych, przedsięwzięcie okazało się potrzebne i dochodowe.

Zakład Metalowo-Kotlarski SAS

Okazały biurowiec, powiewają zielone flagi z rozpoznawalnym logo firmy (ta zieleń dominująca w wystroju i promocji firmy to symboliczny znak, że zakład stawia na ekologię), w tle hale produkcyjne, przed zakładem trawniki z zadbaną zielenią, parkingi – wszędzie rozruch, ciężka praca, perspektywy widoczne w sprawdzonej już i ugruntowanej na rynku marce zakładu, w rozwojowości, w satysfakcji pracowników.

Jest ich obecnie 140. – żaden nie zarabia poniżej średniej krajowej brutto, a raczej nieco więcej. Co tydzień pracownicy otrzymują czystą zmianę ubrań, te brudne wędrują do pralni, każdy ma do dyspozycji szafkę na swoje rzeczy, niezbędne środki czystości, na stołówce – kawa, herbata, zimne napoje. Jak święta Bożego Narodzenia – to świąteczne paczki dla dzieci pracowników, to wspólny opłatek. Biurowiec firmy prezentuje wysoki standard – pracuje tam administracja, programiści, informatycy, przy wejściu skarbona, do której wrzuca się datki na powstające w Busku hospicjum im. Matki Teresy z Kalkuty. Pan Mieczysław nie traci czasu na zbędne gawędy – jest osobą zajętą, z czasem ściśle reglamentowanym, ale i tak w drodze do hal produkcyjnych wciąż jest zatrzymywany przez pracowników w tysiącznych sprawach wymagających jego oceny czy decyzji. Z dumą prowadzi do wycinarki laserowej. Elementy kotłów wycinane są na maszynach sterowanych numerycznie, a operacje cięcia wykonywane są na wysokiej klasy wycinarkach laserowych. Technika wycinania laserowego zapewnia bardzo dużą precyzję wykonania wyrobów i szybkość produkcji, umożliwia uzyskiwanie krawędzi o bardzo wysokiej jakości bez wymogu późniejszej obróbki. – Wcześniej pracowało się na prasach mechanicznych, konieczna była matryca, teraz – na komputerze zaprojektuje się każdy detal, no i w zakładzie jest znacznie ciszej – wyjaśnia Sas. Planuje zakup jeszcze jednego urządzenia laserowego.

Produkty SAS odznaczają się wysokimi standardami jakościowymi dzięki zastosowaniu wybitnie nowoczesnego parku maszynowego i nowych technologii – pozwala to na zorganizowanie wszystkich procesów produkcyjnych w formie linii produkcyjnej.

Firma się rozrosła, okrzepła na rynku. Chyba najtrudniejsze czasy już za wami? Nie jest łatwo utrzymać się na rynku. Trzeba być na bieżąco, szukać luk, oceniać potrzeby, nie dać się konkurencji i dbać o klienta. Do tego cała sfera promocji, marketingu, wizerunkowości firmy – musi nad tym czuwać fachowy zespół, trzeba niemałe środki kierować na reklamę, cóż, takie czasy, takie oczekiwania…

W sferze zawodowej Mieczysław Sas planuje budowę w pełni zmechanizowanej lakierni proszkowej. A w sferze osobistej? – Zawsze chodzi mi o to, żeby człowiek nie zmienił się pod względem osobowości, charakteru, żeby Pan Bóg pomógł mu iść w tym właściwym kierunku – mówi przedsiębiorca.

Msza święta, siódma rano

– Tak wcześnie, w niedzielę…? – Wcześnie? Wcale tak nie uważam. Dla mnie akurat. Codziennie wstaję o piątej, więc ta siódma rano w niedzielę pasuje mi idealnie, to jest właśnie moja Msza św. – mówi Mieczysław Sas.

Z sentymentem wspomina czasy tworzenia parafii św. Brata Alberta w Busku-Zdroju, do której należy i w budowę której ma swój wkład. – Ta budowa kościoła bardzo wtedy ludzi zbliżyła, wszyscy starali się pomóc w miarę swoich możliwości – uważa. Wspomina, jak najpierw parafia funkcjonowała przy sanatoryjnej kaplicy św. Anny, jak to pierwszy proboszcz ks. Franciszek Berak musiał wydeptywać różne ścieżki w sprawach parafii – bo przecież były to czasy PRL, jak cieszyło, gdy rosły mury kościoła. Pan Mieczysław zwraca uwagę na charytatywny rys parafii, wymieniając choćby Stowarzyszenie św. Brata Alberta, które organizuje pomoc ubogim, a najbardziej znaną akcją są doroczne wigilie, które on – jak członek stowarzyszenia – także wspomaga. – Filantrop? – Jak człowiek coś ma, jak potrafi zdobyć środki, trzeba umieć się tym podzielić. Tak uczył Jezus, tak uczył Jan Paweł II – mówi po prostu.

– Dla nas księży to ktoś naprawdę nieoceniony, do kogo zawsze można się zwrócić o pomoc – mówi ks. Marek Podyma, proboszcz parafii św. Brata Alberta. – Konstrukcja stalowa kościoła, więźba – to wszystko dar pracy firmy SAS, praktycznie za darmo (liczono tylko za materiał). – Fundowanie witraży, doroczne wspieranie buskiego festiwalu im. K. Jamroz, harcerze, szkoły, biedacy, sportowcy, opieka nad własnymi pracownikami – wylicza Ksiądz Proboszcz.

Pełen uznania dla Mieczysława Sasa jest także ks. Tadeusz Szlachta, proboszcz buskiej parafii Niepokalanego Poczęcia NMP. – Pomimo wielu otrzymanych tytułów, nagród, wyróżnień pan Mieczysław pozostał sobą – skromnym, dobrym człowiekiem, a przy tym wzorowym katolikiem i pracodawcą jakich mało – uważa ks. Szlachta.

W gabinecie – cała kolekcja pucharów, statuetek, dyplomów. ‘Skrzydła’ 2004, Lider Przedsiębiorczości 2005, Buskowianin Roku 2007, Świętokrzyska Nagroda jakości 2008, EuroPartner 2008; podziękowania – puchary, dyplomy, posążki od m.in. sekcji bokserskiej, druhów – strażaków, szkół, domów kultury, organizacji turystycznych…

Piękny krzyż z drzewa oliwnego – prezent z Sycylii, od ks. Bodzionego, wówczas misjonarza. Ten krzyż wisi w gabinecie pana Mieczysława i nie jest bynajmniej tylko ozdobnikiem, pozostającym w zgodzie ze światopoglądem gospodarza tego okazałego gabinetu o dużych oknach i krytych zieloną skórą fotelach. – Kilka lat temu przyłożyłem się solidnie, regularnie do różańca, a jak zacząłem, tak bym dzisiaj chyba bez niego nie zasnął – mówi, nie bez pewnego oporu, buski biznesmen (no bo kto lubi opowiadać, jak się modli…?). Przyznaje się także do przywiązania do Koronki do Miłosierdzia Bożego i ogromnego wrażenia, jakie uczyniło na nim Medjugorie. – Byłem na pielgrzymkach w Ziemi Świętej, Turcji, Meksyku, byłem w Lourdes i w Fatimie. Wszędzie ludzie się modlą, wszędzie czuje się Boga, ale w Medjugorie jest wspaniała atmosfera nieustającej modlitwy i złączenia ludzi w tej modlitwie – mówi.

Zwykle pracuje długo, do 12 godzin dziennie, w soboty różnie (lubi dopilnować porządku w parku maszynowym). W niedzielę – nigdy. Jaka jest ta niedziela? Zwyczajna, z żoną Ewą, niekiedy z córkami Agnieszką i Małgorzatą (ukończyły kierunki humanistyczne – filologię polską i historię, ale także specjalizacje podyplomowe, dzięki czemu sprawnie pomagają ojcu w firmie). A zetem niedziela i poranna Msza św., żona ugotuje obiad, po południu może być spacer albo relaks w przydomowym ogrodzie. Ten ogród i jego doglądanie to jedna z przyjemności Mieczysława Sasa. Dba o trawnik i niewielkie oczko wodne, przycina krzewy iglaste, troszczy się o wymagające królowe kwiatów – róże, których zgromadził ok. stu. Już w październiku je przyciął, zabezpieczył przed zimą, bo „pierwszy jesienny przymrozek niekorzystnie wpływa na kwitnienie w przyszłym roku”.

Pieniądze są dla ludzi – uważa. Nie mogą tylko rządzić człowiekiem i kręcić nim jak kukłą, aż zapomni, jakie wartości są w życiu najważniejsze. I że żonę ma się tylko jedną.