W adhortacji apostolskiej mówiącej o radości Ewangelii znalazło się również kilka smutków Następcy św. Piotra.

„Papież kocha wszystkich, bogatych i ubogich, ale w imię Chrystusa ma obowiązek przypominać, że bogaci powinni pomagać ubogim, dostrzegać ich i szanować”

Adhortacja apostolska „Evangelii gaudium” (O głoszeniu Ewangelii w dzisiejszym świecie) nie jest oczywiście dokumentem społecznym, a jednak ze względu na kontekst współczesnego świata, w jakim przychodzi Kościołowi sprawować misyjne poselstwo, papież podjął również zagadnienia ekonomiczno-społeczne. Przy czym, jak sam podkreślił, nie chodziło mu o „przesadę diagnostyczną”, ale o ewangeliczne rozeznanie „znaków czasu”. Dzięki temu będzie można przyjąć – uważa duchowy syn Ignacego Loyoli – poruszenia pochodzące od dobrego ducha, i odrzucić te, których genezę należałoby przypisać złemu duchowi.
Kościół, by użyć słów Ojca Świętego, „naprzykrza się” zawsze, gdy próbuje przeciwstawić się systemom polityczno-ekonomicznym, które nie biorą pod uwagę godności człowieka oraz dobra wspólnego. Warto przyjrzeć się sprawom przeciw którym i za którymi razem z Ojcem Świętym mamy się naprzykrzać, tym bardziej że, jak można się domyślać, muszą one głęboko leżeć na sercu Franciszka, skoro decyduje się w dokumencie poświęconym radości Ewangelii i nią przepełnionym podzielić również swoimi smutkami.
Ekonomia, która zabija
W charakterystycznym dla siebie stylu, pełnym obrazów słownych i emocji nieskrępowanych, choć trzymanych na wodzy celu, którym mają służyć, Franciszek wzywa czytelnika do swoistej metanoi, przemiany myślenia. Być może najbardziej wstrząsającym porównaniem, jakiego zdecydował się papież użyć, jest zestawienie „ekonomii wykluczenia i nierówności społecznej”, z jaką mamy dziś według niego do czynienia, z piątym przykazaniem dekalogu. „Ta ekonomia zabija”, ponieważ polega na poddaniu się rywalizacji i prawom silniejszego, który nie tylko że wyzyskuje słabszego, ale gorzej – całkiem go odrzuca, traktując jako „niepotrzebne resztki”, które gdy przestają być użytecznym „dobrem konsumpcyjnym”, zostają wykluczone z życia społecznego.
Sprzyja temu „globalizacja obojętności”, która wyraża się niezdolnością do współczucia wobec dramatu innych, za życie których nie czujemy się już odpowiedzialni. Zachwyceni możliwościami konsumpcji i rozrywki, jakie są nam oferowane, zapominamy siebie i innych. „Kultura dobrobytu nas znieczula i tracimy spokój, jeśli rynek oferuje coś, czego jeszcze nie kupiliśmy, podczas gdy zrujnowane życie tych wszystkich ludzi z powodu braku szans wydaje nam się zwykłym spektaklem, który nas wcale nie porusza”. Jakbyśmy przyjęli, że ten fałszywy, bo jednostronny model rozwoju, który wcale nie służy „każdemu człowiekowi i całemu człowiekowi” (por. Paweł VI, enc. Populorum progressio, 14), wymaga ofiar. Stajemy się jeśli nie przestępcami, to współwinnymi wykorzystywaniu innych, tak że nie słyszymy pytania Boga: „Gdzie jest twój brat?” (Rdz 4,9).
Ojciec Święty odrzuca, jak to określa, „teorię skapywania”, która zakładała, że wzrost ekonomiczny pojawiający się w ramach wolnego rynku sam z siebie byłby zdolny tworzyć sprawiedliwość oraz uczestnictwo społeczne; naiwnością jest położyć ufność jedynie w dobroć sprawujących władzę ekonomiczną oraz wierzyć w uświęcone mechanizmy systemu ekonomicznego. Byłaby to, można rzec, wiara ślepa, gdybyśmy ją złożyli jedynie w ślepe siły i niewidzialną rękę rynku. W związku z tym Franciszek przypomina katolicką naukę społeczną, która przyznaje państwu fundamentalną (nie do zastąpienia, niedelegowalną) rolę troski o dobro wspólne społeczeństwa, z użyciem postulowanych zasad społecznych, w tym pomocniczości (nie mylić z opiekuńczością) oraz solidarności. Oczywiście Kościół nie proponuje szczegółowych rozwiązań, jednak wspiera te propozycje, które bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej (i szerzej: podstawowym wartościom człowieka) oraz dobru wspólnemu; nie można dopuścić do sytuacji, gdy wielkie zasady społeczne pozostały niewcielonymi wskazaniami ogólnymi bez wpływu na konkretne sytuacje współczesne.
Pieniądz, który staje się Bogiem
Równie mocną parenetyczną (coś więcej niż jedynie) metaforą jest paralela dzisiejszego stosunku do pieniądza z kultem starożytnego złotego cielca (por. Wj 32,1-35); według papieża znalazł on dziś „nową i okrutną wersję w bałwochwalstwie pieniądza i w dyktaturze ekonomii bez ludzkiej twarzy i bez naprawdę ludzkiego celu”. Nie jest to jedynie retoryczna przesada papieża, który nadaje świeckim pożądaniom religijną interpretację, jeśli zdamy sobie sprawę z istotnego wpływu chrześcijaństwa, które przez wyznanie swojej wiary w jednego Boga, poza którym nie istnieją żadni bogowie, sprawiło, że odtąd bóstwa „straciły maskę boskości i muszą się ukazywać niezamaskowane w swej prawdziwej świeckości” (J. Ratzinger). Współczesne bałwochwalstwo nie może więc polegać na czczeniu obcych bogów, ale wyrazi się postawieniem na pierwszym miejscu tego, co nie jest Bogiem.
Mamy takich idoli cały „panteon”, a jednym z nich stał się właśnie pieniądz – „przyjmujemy jego panowanie nad nami i naszymi społeczeństwami”. Można powiedzieć, że cała ekonomia tańczy dziś wokół jednego złotego cielca, na którego obraz wszyscy „wyznawcy” zostają utworzeni: sprowadza się człowieka do jednej tylko potrzeby – konsumpcji. Właśnie negacja prymatu istoty ludzkiej i wynikający z niej brak ukierunkowania antropologicznego – ocenia Franciszek – leży u podstaw obecnego kryzysu finansowego i gospodarczego.
Ideologie broniące absolutnej autonomii rynków i spekulacji finansowych (ubóstwienie!) skutkują wzrostem zysków niewielu, podczas gdy większości ludzi dobrobyt nie obejmuje. Wszystko wydaje się dozwolone, byle tylko zwiększyć zysk, za czym kryje się odrzucenie nie tylko Boga, ale i wszelkiej etyki; zależność ta jest zresztą nieprzypadkowa: w miejsce Absolutu pojawia się absolutyzacja tego, co nie jest Bogiem, a jeśli etyka stoi temu na przeszkodzie, to Bóg jest tym bardziej „niebezpieczny, ponieważ wzywa człowieka do swej pełnej realizacji i niezależności od wszelkiego rodzaju zniewolenia”.
Ewangelia, która traci społeczne znaczenie
Papież Franciszek wychodząc z teologicznej perspektywy ukazuje konieczność chrześcijańskiego zaangażowania również w sferze społecznej. Z wiary w Boga miłującego człowieka wynika zrozumienie, że Bóg obdarza każdego nieskończoną godnością; ci, którzy doświadczyli Jego miłości, reagują pragnieniem szukania dobra innych. Tajemnica wcielenia – Bóg stał się człowiekiem – znajduje swoją kontynuację w tym, że Jezus utożsamia się z braćmi najmniejszymi (niejako „wciela” w nich – por. Mt 25,40), a to, co dla nich uczynimy – posiada skutki przekraczające wymiar doczesny (por. Mt 7,2). Z kolei tajemnica Trójcy Świętej przypomina ludziom, że jako stworzeni na obraz Bożej komunii nie mogą zrealizować się i zbawić o własnych siłach. „Z serca Ewangelii – uważa Ojciec Święty – poznajemy wewnętrzną więź między ewangelizacją a promowaniem człowieka, która koniecznie musi się wyrażać i rozwijać w całej działalności ewangelizacyjnej”; jak Kościół z natury swojej jest misyjny, tak musi również praktykować czynną miłość bliźniego.
Propozycja Ewangelii ani nie dotyczy jedynie życia wiecznego, bowiem „Bóg pragnie szczęścia swoich dzieci także na tej ziemi”, ani nie ogranicza się do jedynie osobistej relacji z Bogiem, ale zmierza do ustanowienia Królestwa Bożego na świecie, a więc do tego, aby Bóg królował również w życiu społecznym. Dlatego „ewangelizowanie oznacza uobecnianie Królestwa Bożego w świecie”, a jeśli społeczny wymiar ewangelizacji nie zostanie „odpowiednio ukazany, to grozi nam zniekształcenie autentycznego i pełnego znaczenia misji ewangelizacyjnej”. W takim razie chrześcijańska odpowiedź na Dobrą Nowinę nie może być „rozumiana jako zwyczajna suma małych osobistych gestów wobec kogoś potrzebującego” (przysłowiowa złotówka wrzucana dla uspokojenia sumienia do żebraczego kapelusza), ale musi dążyć „do spowodowania konsekwencji społecznych”. Także doraźne plany pomocy, „stawiające czoło niektórym pilnym potrzebom, trzeba traktować jedynie jako odpowiedzi prowizoryczne”.
Rzecz idzie z jednej strony o zmianę przekonań i postaw, a z drugiej o rozwiązanie kwestii strukturalnych problemów (np. ubóstwa); nie wystarczy jedno lub drugie, konieczne jest i przemiana ludzi, i systemu. U źródeł przemian strukturalnych widzi papież solidarność, która „jest spontaniczną reakcją człowieka uznającego społeczną funkcję własności i powszechne przeznaczenie dóbr jako rzeczywistości poprzedzających własność prywatną”, która ma służyć dobru wspólnemu i która w nim właśnie znajduje swoje usprawiedliwienie. Jeśli „treść pierwszego przepowiadania (tzw. kerygma – SZ) ma natychmiastową reperkusję moralną, której centrum jest miłość” rozumiana jako zaangażowanie się dla innych, to miłość ta powinna obejmować również życie społeczne. Papież przypomniał w związku z tym pogląd wyrażony przez swojego poprzednika – Benedykt XVI w encyklice społecznej argumentował, że miłość powinna być zasadą wszelkich relacji, a zatem nie wolno jej ograniczać jedynie do skali mikro (np. przyjaźni czy rodziny), ale ma ona obowiązywać również w skali makro: w stosunkach społecznych, ekonomicznych, politycznych (por. Caritas in veritate, 2).
Religia, która zostaje „sprywatyzowana”
Z poszanowania wolności religijnej będącej podstawowym prawem człowieka wynika swoboda wyboru religii i wyrażania swojej wiary, co prowadzi do pluralizmu religijnego w społeczeństwie. Nie oznacza on jednak „prywatyzacji religii, żądania sprowadzenia ich do milczenia albo do zakamarków sumienia każdego, lub ograniczenia do zamkniętej przestrzeni kościołów, synagog czy meczetów”, bo wtedy mielibyśmy do czynienia z dyskryminacją. Nie służyłoby również tolerancji i pokojowi uciszanie przekonań wierzącej większości ze względu na źle pojęty szacunek dla niewierzących.
Właśnie w otwarciu się na transcendencję widzi Franciszek możliwość uformowania się nowej mentalności politycznej i ekonomicznej, „która pomogłaby przezwyciężyć absolutną dychotomię między ekonomią a społecznym dobrem wspólnym”, które razem z godnością osoby ludzkiej stanowią „kwestie, które powinny nadawać kształt całej polityce ekonomicznej, a czasem wydają się one dołączonymi z zewnątrz dodatkami…”.
Nikt nie może żądać, aby religia została zepchnięta „w tajemniczą przestrzeń wewnętrzną człowieka, bez żadnego jej wpływu na życie społeczne i narodowe, bez troski o kondycję instytucji społeczeństwa obywatelskiego, bez wypowiadania się na temat wydarzeń, które interesują obywateli”. Autentyczna wiara nie jest nigdy indywidualistyczna, towarzyszy jej pragnienie zmiany świata i przekazania wartości, a znakiem chrześcijaństwa, którego nie może zabraknąć, zwłaszcza dziś, gdy szerzy się „indywidualistyczne pogaństwo” (określenie Franciszka), jest zawsze opcja na rzecz ubogich wielorako, a więc tych wszystkich, których społeczeństwo odrzuca.
Ubodzy, których się wyklucza
Właśnie włączenie społeczne wykluczonych jawi się Następcy św. Piotra jako jedna z dwóch kwestii fundamentalnych w tym okresie historii, w którym przyszło nam żyć. Zrozumiałe, że w dokumencie duszpasterskim znów Objawienie okazuje się decydujące dla ukazania konieczności troski o integralny rozwój opuszczonych przez społeczeństwo. „Dla Kościoła opcja na rzecz ubogich jest bardziej kategorią teologiczną niż kulturową, socjologiczną, polityczną czy filozoficzną” – pisze papież. Syn Boży stał się ubogim (por. 2Kor 8,9), był zawsze blisko ubogich, utożsamił się z nimi (por. Mt 25,35n), tak że można mówić o „Bożej preferencji”, która ma znaczenie dla wszystkich chrześcijan. Jeśli „w sercu Boga jest szczególne miejsce dla ubogich”, to również Kościół dokonuje „opcji na rzecz ubogich”, przez którą rozumie się pierwszeństwo w praktykowaniu miłości chrześcijańskiej właśnie względem ubogich. „Dlatego pragnę – zapamiętaliśmy już chyba te często powtarzane słowa Franciszka – Kościoła ubogiego dla ubogich”.
Chrystus skierował do uczniów wezwanie do współpracy z Nim, co dziś wyrazić się ma nie tylko w codziennych gestach solidarności z doświadczającymi nędzy, ale również „w rozwiązywaniu strukturalnych przyczyn ubóstwa i promowaniu integralnego rozwoju ubogich”. Nie może takie zaangażowanie opierać się jedynie na programach czy aktywizmie, ale powinno wyrastać przede wszystkim z uwagi skierowanej na drugiego człowieka. Opieka nad ubogimi ogarnąć musi również wymiar duchowy, bowiem „najgorszą dyskryminacją, jakiej doświadczają ubodzy, jest brak opieki duchowej”. Przy czym nie chodzi o pseudopobożny paternalizm, owszem można oczekiwać, że to właśnie ubodzy w swoim cierpieniu zjednoczeni z Chrystusem mogą stać się ewangelizatorami dla innych.
Ojciec Święty przy okazji polemizuje z relatywizującą orędzie Boże egzegezą Pisma Świętego. Jeśli Benedykt XVI apelował o tzw. „hermeneutykę wiary” (por. adh. Verbum Domini, nr 29-35) w interpretacji ksiąg natchnionych, to dlatego, że w praktyce egzegeci często uprawiają swego rodzaju „hermeneutykę niewiary”, której „podstawą jest przekonanie, że pierwiastek Boży nie występuje w ludzkich dziejach”, a zatem, gdy w Biblii pojawia się element Boski, „trzeba go wyjaśnić w inny sposób i sprowadzić wszystko do elementu ludzkiego” (tamże, nr 35). Skoro z Boskim działaniem uczyniono takie rzeczy, to i z Boskim wezwaniem człowieka do działania musiano. W przypadku oczywistych, a dla współczesnych uszu nazbyt radykalnych wezwań Jezusa, gro wysiłku interpretacyjnego idzie w zaciemnianie przesłania lub osłabianie zachęty do miłości braterskiej, ofiarnej służby i miłosierdzia względem ubogiego. A jednak orędzie Jezusa – uważa autor adhortacji – jest „tak jasne, tak bezpośrednie, tak proste i wymowne, że żadna kościelna hermeneutyka nie ma prawa go relatywizować”. W interpretacji ksiąg biblijnych należy więc uważać, by nie tylko nie zbaczać w stronę heterodoksji, ale również by trzymać się „wąskiej drogi” ortopraksji.
Przedsiębiorca, który się zwalnia
Nie z pracy się zwalnia, ale z troski o ubogich i o sprawiedliwość społeczną. Papież Franciszek nie przyjmuje tłumaczenia, jakoby wybory życiowe związane z koniecznością skupienia się na innych dziedzinach stanowiły wystarczające usprawiedliwienie. Jeśli powołaniem świeckich jest „szukanie królestwa Bożego przez zajmowanie się sprawami świeckimi i kierowanie nimi po myśli Bożej” (Sobór Watykański II, Lumen gentium, nr 31), to „powołanie przedsiębiorcy stanowi szlachetną pracę pod warunkiem, że postawi on sobie pytania na temat głębszego sensu życia; pozwoli mu to służyć naprawdę dobru wspólnemu, dzięki podejmowanym przez niego wysiłkom pomnażania i lepszego udostępniania wszystkim dóbr tego świata”. Przypomnienie Ojca Świętego wydaje mi się ważne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, w których wiele mówi się o tym, że biznes to nie tylko powołanie, ale i służba – ale niewielu dopytuje, komu ma służyć.
W tym miejscu warto przywołać również dokument Papieskiej Rady „Iustitia et Pax” zatytułowany Powołanie lidera biznesu. Refleksja, w którym wskazano właśnie na perspektywę nadprzyrodzoną, z jakiej powołanie lidera biznesu powinno być widziane. To właśnie wiara chrześcijańska pozwala biznesmenom ulokować ich powołanie w ramach szerszego Bożego planu, a jego realizację widzieć jako służbę – autorzy dokumentu nawiązują do Ewangelii Jana 13,5 – polegającą na, mówiąc przenośnie, „obmywaniu stóp swoich współpracowników” (Powołanie lidera biznesu, nr 13). Dlatego Kościół proponuje przedsiębiorcom różne formy życia duchowego, w tym: korzystanie z sakramentów, lekturę Pisma Świętego, czczenie Dnia Pańskiego, modlitwę, a nawet praktykowanie milczenia (!). „Dla chrześcijan nie są to ani działania opcjonalne, ani też zwykłe elementy życia prywatnego oddzielone i niezwiązane z biznesem” (tamże, nr 68). Naprzykrzający się papież Franciszek dodaje do tego również troskę o ubogich.

Tam, gdzie nie zaznaczono, że jest inaczej – wszystkie cytaty w powyższym tekście pochodzą z papieskiej adhortacji „Evangelii gaudium”.