Modlitwa była niezwykle ważnym wymiarem życia duchowego Jana Pawła II, a widok modlącego się Papieża nie pozostawiał wątpliwości, czym ta modlitwa jest dla niego. Doświadczyliśmy tego po przyjeździe do Rzymu w styczniu 1979 roku. Już w pierwszym dniu i przy pierwszym spotkaniu w papieskiej kaplicy wyraźnie zaznaczył się jego szczególny stosunek do modlitwy. Klęcząc przed ołtarzem, zamieniał się w coś, co można by nazwać samą modlitwą i tylko modlitwą. Ten proces wewnętrzny potęgował się w nim. Patrząc na jego modlitwę, na głębię tego przeżycia, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że mamy do czynienia z prawdziwym mistykiem. Było to widać z biegiem czasu w wielu innych sytuacjach, na przykład na Słowacji, gdy przed Mszą Świętą i po jej zakończeniu klęczał na klęczniku, oderwany od całego świata, poza wszystkim, co go otaczało, a nawet poza sobą.

Msza Święta była przez niego odprawiana coraz bardziej dojrzale. Nigdy – nawet, kiedy był chory i bardzo słaby – nie pozwalał sobie na pominięcie czegokolwiek. Z największym wysiłkiem starał się wypełnić wszystko, do ostatniej litery. (…) czuło się, że on jest w innym świecie. Nie dziwię się więc, że wierni uczestniczący w codziennych jego Eucharystiach wychodzili porażeni sposobem odprawiania przez niego tych misteriów.

(…)

Jak już jesteśmy przy Mszy Świętej, to należy od razu powiedzieć o adoracji Najświętszego Sakramentu. Najlepiej mogłem to zaobserwować w Castel Gandolfo. Mieszkanie Ojca Świętego było tak zlokalizowane, że wystarczyło tylko otworzyć drzwi od jego sypialni, by wejść do kaplicy. Te drzwi często były otwarte przez cały czas, ponieważ adoracja Najświętszego Sakramentu stanowiła jeden z głównych wątków życia Papieża. Zawsze wszyscy uważali i przestrzegali tego, żeby się nie pojawiać w kaplicy podczas adoracji i by w niej nie przeszkodzić. W tej modlitwie adoracyjnej zawiera się tajemnica i ogromna waga posłania papieskiego z pielgrzymek do Polski, bo on je tam właśnie przygotowywał, patrząc przez otwarte drzwi swojego mieszkania na Najświętszy Sakrament, a więc przy stałej obecności Pana Jezusa. Warto, by rodacy pamiętali, że posłanie Jana Pawła II do Polaków czy Kościoła polskiego jest nie tylko owocem jego ogromnej znajomości spraw Polski i zapotrzebowania Kościoła polskiego, ale w dużej mierze – w moim pojęciu – stanowiło efekt jego trwania przed Najświętszym Sakramentem. (…)

Wyszliśmy kiedyś z kaplicy, gdzie byliśmy wraz z ks. Tadeuszem Styczniem albo z ks. Mieczysławem Jaworskim. Zaraz po wyjściu próbowałem zagadnąć Ojca Świętego. Wtedy chwycił mnie za ramię ks. Stanisław Dziwisz, dając do zrozumienia, bym nic nie mówił. Papież bowiem ciągle jeszcze był w innym świecie. Wyniósł z kaplicy to zapatrzenie w Jezusa i z tym zapatrzeniem szedł do windy przez szereg pokojów, które trzeba było przemierzyć. Wiele było takich momentów, że on wynosił swoje zamodlenie z kaplicy i jeszcze niósł je ze sobą przez pewien czas. Dla mnie było to częściowo zrozumiałe, ale myślę, że przytoczenie takich okoliczności wskazuje na wyjątkowość jego sposobu modlenia się. (…)

Chodziliśmy między innymi do ogrodów w Castel Gandolfo, gdzie spacerowaliśmy z Ojcem Świętym, kiedy jeszcze był zdrowy i silniejszy. On rozmawiał ze mną, z ks. Jaworskim albo z ks. Styczniem, no i oczywiście z ks. Dziwiszem. Początkowo schodziliśmy również nad basen, do którego odległość wynosiła około dwóch kilometrów. Jan Paweł II siadał osobno, na placyku przed basenem. Miał tam klęcznik, fotel, całą masę książek, ale równocześnie śpiewnik kościelny ks. Siedleckiego z pieśniami polskimi, które kochał i które niekiedy wyśpiewywał, łącznie z litaniami. Bardzo lubił i podziwiał Litanię do Najświętszego Serca Jezusowego, podkreślając, że ma ona bogatą treść. Właściwie do końca, jak go pamiętam z tych pobytów w Castel Gandolfo, potrafi ł się modlić tą swoją modlitwą mistyczną, co było widać. Ale modlił się też modlitwą prostych kobiet polskich, którą sobie bardzo cenił.

Jeszcze jedną modlitwą w jego wydaniu, która mi została w świadomości, była modlitwa podróżnego. Podróżowałem z nim różnymi środkami i w różnych okolicznościach. Bardzo mocno utkwiła mi w pamięci podróż do Doliny Chochołowskiej podczas drugiej pielgrzymki do Polski. (…) Papież w trakcie lotu helikopterem w jedną i drugą stronę modlił się, ale ta modlitwa w drodze powrotnej została mi w pamięci na zawsze. (…) W czasie lotu z Krakowa do Doliny Chochołowskiej Ojciec Święty siedział na fotelu za malutkim biureczkiem, a naprzeciwko niego było miejsce dla gościa, które zajął kard. Franciszek Macharski. Natomiast w drodze powrotnej ks. Macharski siadł na ławie ze wszystkimi innymi, którzy, naśladując Jana Pawła II, chwycili za różańce. On cały czas odmawiał różaniec, patrząc z miłością i fascynacją na tę swoją dawną diecezję. Wyczuwało się napięcie ciszy skłaniającej do kontemplowania świata. Po skończeniu różańca, kiedy Papież chciał go schować do kieszeni w sutannie, ja wyciągnąłem rękę w geście prośby. On jednak włożył ten różaniec do kieszeni, a z drugiej wyciągnął inny, na którym w ciszy i samotności modlił się w Dolinie Jarząbczej. Pamiętam, że w pewnym momencie naszej wędrówki przez tę dolinę podszedł do nas ks. Dziwisz i dał nam do zrozumienia, żebyśmy zostali w tyle, bo Ojciec Święty chce być sam i nie wolno mu przeszkadzać. Rzeczywiście, szedł, odmawiając różaniec, a że trzeba było się wspinać w górę, to tym różańcem machał. Ten właśnie różaniec dał mi w czasie podróży z Doliny Chochołowskiej. Mam go do dzisiaj. Jest to jedyna taka relikwia, której nikt nie ma, a związana jest z tym wyjątkowym momentem, jakim był odpoczynek Papieża w polskich górach.

Jeszcze raz przeżyłem podobne podróżowanie z różańcem, gdy w Roku Wielkiego Jubileuszu przebywaliśmy razem z ks. prof. Styczniem w Castel Gandolfo. Przez cały czas martwiłem się, w jaki sposób dostanę się na plac Tor Vergata. Ostatecznie mój problem rozwiązał ks. Dziwisz, który powiedział: „Nie martw się. Jedziemy na Tor Vergata razem z Papieżem. Jan Paweł II wyszedł z kaplicy i nie zamienił z nami ani jednego słowa. Podobnie było zresztą w czasie dojazdu do helikoptera, który czekał na nas w ogrodach watykańskich, a potem w helikopterze. Był milczący, całkowicie skupiony, z różańcem w ręku. Cały czas trwał w milczeniu, jedynie z przerwą na wygłoszenie kazania do młodzieży, gdy poczuł się w swoim żywiole. Odezwał się do nas dopiero po powrocie, gdy już jedliśmy obiad. Tego fenomenu modlitwy w podróżowaniu nie dostrzegłem jeszcze w dobie krakowskiej kard. Wojtyły. Była to – tak myślę – zarówno umiejętność, jak i potrzeba bycia z Panem Bogiem w trakcie podróżowania, czego symbolem było odmawianie różańca bez przerwy i w całkowitym oderwaniu od świata. Wsiadł, przeleciał, przybył, wrócił, przeleciał i słowa nie powiedział.

Fenomen modlitwy i zamodlenia Ojca Świętego zapisał się w mojej świadomości jako wykładnik jego wyjątkowej osobowości. Człowieka modlącego się w taki sposób nie spotkałem nigdy w życiu. (…) Zamodlenie podczas podróżowania było niewątpliwie stanem, który świadczył o głębi duszy i o głębokości jego przeżyć. W najwymowniejszy sposób ujawniło się to w ostatnim okresie, a najbardziej w ostatnich godzinach życia, gdy swoim cierpieniem i konaniem pisał ostatnią – jak już wspomniałem – encyklikę swojego pontyfikatu – encyklikę umierania. To również jest ważny rozdział, który do pewnego stopnia stanowi odpowiedź na pytanie, jak to było z jego modlitwą.

 

Fragmenty wspomnień Na drogach życia. Książka ukarze się wiosną br. nakładem Wydawnictwa Dehon

[issuu width=720 height=441 backgroundColor=%23222222 documentId=111213153417-f6b49b0dce3a49769b5bd46203cf5116 name=talent-biuletyn_1_2010 username=duszpasterstwotalent tag=duszpasterstwo unit=px id=4601cf20-0544-edf3-e850-d1bcedeaefbd v=2]