O. Leon Jan Dehon

Karol Klauza

O. Jan Leon Dehon Założyciel Sercanów
szkic biograficzny

OD AUTORA
KORZENIE

KU KAPŁAŃSTWU
ŚLADAMI CHRYSTUSA ROBOTNIKA
KOLEGIUM I ZGROMADZENIE
CONSUMMATUM EST
ZMARTWYCHWSTANIE
„ABY ŻYCIE MIELI…”
BRAT PRZECIW BRATU
DLA CHRYSTUSA


KORZENIE

Ksiądz Leon Jan Dehon pochodził z rodziny, której dzieje sięgają wypraw krzyżowych, wywodzącej się z w Walonii, na ziemi Belgów. Nawet forma nazwiska ma celtyckie pochodzenie: „hon” oznacza strumień, nurt wody. On też stał się w Kościele, i tam gdzie był posłany, ożywczym nurtem nowego, mimo że ciągle pozostawał w posłuszeństwie papieżowi i prawu. Niespokojne lata XVI wieku zubożyły tę znaczącą niegdyś rodzinę szlachecką z Hainaut. W 1674 roku osiedlili się w Dorangt, leżącym na terenie departamentu Aisne we Francji. W XIX wieku demokratycznie nastawiony dziadek przyszłego studenta Sorbony, zmienił zbyt arystokratycznie brzmiącą pisownię „de Hon” na bardziej obywatelską „Dehon”. Nosił charakterystyczne dla swej epoki imiona — Hipolit Ludwik i był ważną osobą w mieście La Capelle. Prowadził miejscową pocztę oraz sprawował funkcję burmistrza.

Hipolit Ludwik Dehon żył jeszcze, gdy w rodzinie jego syna — Aleksandra, prowadzącego w mieście handel piwem, 14 marca 1843 roku urodziło się trzecie dziecko. Otrzymało imię Leon — podobnie jak zmarły przedwcześnie, w wieku 4 lat, pierwszy syn. Aleksander Dehon był człowiekiem stanowczym, zrównoważonym, ceniącym konsekwencję i posłuszeństwo. Wiarę utracił podczas nauki w Paryżu. Ten brak rekompensowała dzieciom żarliwość matki Adeli Stefanii Vandelet, wychowywanej w młodości przez duchowe córki św. Zofii Barat, które zaszczepiły w niej kult Najświętszego Serca. Pragnienie wyłącznego poświęcenia się Bogu nie było jednak powołaniem zakonnym; zabrakło możliwości do jego realizacji. Tę łaskę miał otrzymać jej najmłodszy syn.

Chłopiec urodził się słaby fizycznie. Nie wróżono mu długiego życia. (Zastanawia fakt, że pomimo cierpień i chorób, które nękały go przez całe życie, Ksiądz Dehon osiągnął wiek 82 lat). Był dzieckiem spokojnym. Chętniej bawił się w zaciszu domowym niż na wybiegach dla koni, z których słynęło La Capelle, i gdzie ojciec z bratem Henrykiem spędzali większość wolnego czasu.

Matka nauczyła go modlitwy. Obok ideału św. Ludwika Gonzagi stawiała mu za wzór także postać św. Stanisława Kostki.

Mały Leon rozpoczął naukę w rodzinnym La Capelle. Od 1855 r. wraz z bratem kontynuował ją w oddalonym o ponad 200 km, odbudowującym się po pożarze, kolegium w Hazebrouck we Flandrii. Było to dla niego pierwsze doświadczenie duchowej samotności. Został oderwany od matki i postawiony w wymagających warunkach życia w internacie, pod surowym okiem dyrektora, księdza Piotra Dehaene. Dla chłopca z prowincji, ale z rozbudzoną inteligencją i wrażliwością, w krótkim czasie ideałem stał się ksiądz Boute — wykładowca o szerokich wartościach humanistycznych. To miał być pierwszy powiernik „wielkiej tajemnicy” — uświadomionego powołania kapłańskiego, które u tego trzynastoletniego chłopca w noc wigilijną wzbudził Bóg. O wiele później ksiądz Boute stał się adresatem dedykacji jego pierwszego doktoratu.

Bóg wcześniej uświadomił Leonowi swoją wolę. Życie, w którym dopiero usamodzielniał się w oparciu o osobisty system wartości i przekonań, musiało być całkowicie poświęcone zbawczej miłości i ofierze. Już pierwsze rekolekcje, odprawione w kolegium pod kierunkiem jednego z duchowych synów św. Ignacego Loyoli, przyczyniły się do utrwalenia zwyczaju częstej spowiedzi. Do tak oczyszczonej „gleby” życia, kilkunastoletni chłopiec wprowadził treści płynące z lektury otrzymanego od matki „Podręcznika pobożności dla czcicieli Serca Jezusowego” a potem z „Wprowadzenia do życia duchowego” św. Franciszka Salezego i „Naśladowania Chrystusa” Tomasza a Kempis. Udzielał się w Sodalicji Mariańskiej i poznawał problemy społeczne, uczestnicząc w Konferencjach św. Wincentego a Paulo.

W biografii Leona Dehona najważniejszym dniem podczas pobytu w Hazebrouck była wigilijna noc w 1856 roku. Nie wyjechał do domu. W kościele kapucynów, gdzie barokowy ołtarz otaczał tajemnicę ofiarnej obecności Słowa, które stało się Ciałem, ukryty w mroku trzynastoletni chłopiec przeżywał dotknięcie łaski. Uświadomił sobie, że jest powołany do kapłaństwa, wybrany. Siła tego przekonania zadziwia. Po latach dalej kierowała postępowaniem człowieka już dojrzałego, z cenzusem naukowym. Skłóciła go z rodziną, wystawiła na próbę wiele przyjaźni.

Nigdy nie wątpił o swym powołaniu. W przeżyciu tamtej nocy, wbrew woli ojca i pokusom świeckiej kariery czerpał siły do walki o swoje kapłaństwo. Postanowił jednak do chwili osiągnięcia pełnoletniości być posłusznym poleceniom rodziców. Dlatego w szesnastym roku życia, zgodnie z wolą ambitnego ojca, wraz z Henrykiem przeniósł się do Paryża. Henryk planował studiować prawo a Leon, uzupełniwszy materiał z nauk ścisłych, miał rozpocząć naukę na politechnice. Zapowiadało się przecież na gwałtowny rozwój przemysłu, stwarzający szansę szybkiego wzbogacenia się.

W stolicy kulturalnej Europy, tęchnącej atmosferą fin de siecle’u, impresjonizmem, modnym nie tylko w malarstwie, zaoferowano dorastającym chłopcom z prowincji mieszkanie w sławnej dzielnicy łacińskiej. Jeszcze nie ocieniała jej wtedy kopuła bazyliki Najświętszego Serca. Była to już jednak oaza artystów, bukinistów i rodzącej się paryskiej bohemy.

Leon Dehon poznawał jednak inny Paryż w małym świecie Instytutu Barbeta przy ulicy Feuillentines. To szczególne miejsce kształtowania charakteru. Z religijnych elementów pozostał tu właściwie tylko zaniedbany wystrój ścian i regulaminowy pacierz. Nie trzeba było psychologa, by stwierdzić, że odmawiano go w atmosferze pozbawionej wiary. Nie wpływał on też na kształtowanie właściwych postaw moralnych. Dla przyszłego kapłana była to prawdziwa „nuć ducha”, dotkniecie zła, smak niewiary; ciężka próba przyjętego i przeżytego systemu wartości.

Wytrzymał tu tylko dwa miesiące. Przeniósł się do mieszkania brata. Mimo uzyskania bakalaureatu z nauk ścisłych, nie kontynuował studiów na politechnice, lecz w 1859 roku rozpoczął naukę na Wydziale Prawa. Ojciec zgodził się ostatecznie na tę zmianę, chociaż nie krył swojej niechęci. Oddalili się od siebie. U boku ambitnego Aleksandra Dehona dorastał świadomy swej drogi życiowej, konsekwentny syn.

Studia ukończył szybko. Był zdolny i pracowity. Wiedział, czego chciał dokonać w życiu i dlatego śpieszył się. W 1863 roku, mając dziewiętnaście lat, obronił dwie rozprawy doktorskie — z prawa rzymskiego i cywilnego. W międzyczasie opanował język angielski, nauczył się malować i grać. Zgodnie z platońskim ideałem wykształcenia.

W życiu duchowym wzrastał jeszcze szybciej. W trudnym środowisku młodzieży z dzielnicy łacińskiej, dyktującym w drugiej połowie XIX wieku europejską modę na liberalizm i niezależność, odbywał swoją postulanturę wśród świata. Honoriusz Balzac trafnie oddał atmosferę tej dzielnicy w swych „Scenach z życia paryskiego”. Leon Dehon opisał swą drogę duchowego rozwoju w tych warunkach, na kartach swego pamiętnika.

Prawdziwą wartością w miejscu, gdzie przyszło mu żyć, stała się dla niego parafia św. Sulpicjusza, ożywiona ideałami francuskiej szkoły duchowości. Propagowała ona „przylgnięcie” do Chrystusa i Jego adorację w tajemnicy Wcielenia. Kontakt z sulpicjanami ukierunkował Leona duchowość na przeżywanie tego co ludzkie w tajemnicy Boga.

Ożywiał pragnienia szybkiego zrealizowania powołania kapłańskiego. Ponieważ spowiednik, ksiądz Prévél, sugerował ukończenie studiów kapłańskich w Rzymie, Leon zgodził się i na razie swoją studencką, religijną żarliwość, angażował w pracę w Bractwie Nauki Chrześcijańskiej, poświęcającym się katechizowaniu ubogich. Tu trzeba się chyba doszukiwać pierwszych ziaren idei, które kiedyś zaowocują Dziełem Świętego Józefa w Saint-Quentin.

Dramat rodzinny ożył po skończonych studiach. Młody doktor prawa chciał samodzielnie kierować dalej swoim życiem. Ojciec jednak nadal pozostawał nieustępliwy w swojej decyzji. Zamiast radości z sukcesu syna, w rodzinie tej pojawiły się uczucia żalu, zawodu, narastającej niechęci. Napiętą sytuację rozładował przyjaciel Leona ze studiów, archeolog Leon Plustre, proponując wspólną podróż na Bliski Wschód. Aleksander Dehon chętnie przystał na tę propozycję, wyłożył na nią pieniądze, spodziewając się zyskania czasu, a może zmiany decyzji syna. Po swojemu chciał dla niego jak najlepszej przyszłości. I rzeczywiście pomógł mu, chociaż nieświadomie.

Szlakiem średniowiecznych krzyżowców i pielgrzymek, przez Szwajcarię, Włochy, Istrię, Dalmację, Albanię, Grecję i Egipt obaj przyjaciele dotarli do ziemi, której dotykały stopy Jezusa Chrystusa. Leon, jak niegdyś umiłowany uczeń Mistrza, biegł, by wsłuchać się tu w echa uderzeń Serca, które tak bardzo umiłowało świat.

Ziemię Świętą oglądał wiosną. Rozumiał wzruszenia Jezusa, opisane w Ewangelii, na widok piękna kwiecistej doliny Jordanu. W Ogrodzie Oliwnym dotykał drzew — niemych świadków pojmania Chrystusa. Zanurzał się w atmosferę wielkanocnej Jerozolimy, a nad Jeziorem Tyberiadzkim, zwanym też Jeziorem Genezaret, ponad czasem docierały do niego słowa zapewnienia: „Sprawię, że staniecie się rybakami ludzi” (Mt 4,19). Powołanie umacniało się i dojrzewało do ostatecznej decyzji. Czuł to coraz wyraźniej. Owocowało jako skutek życia wewnętrznego, nastawionego poprzez te ziemskie pamiątki po przejściu Jezusa na ostateczne i pełne zjednoczenie z Miłością.

Z ziemi Jezusa mógł już teraz wrócić tylko do ziemi Kościoła, do źródła czystej nauki i ożywczej mocy dla życia zgodnego z Ewangelią, która towarzyszyła mu poprzez codzienną lekturę przez całe studia paryskie. Finałem tego spotkania z Prawdą i Życiem, stał się dla Leona Rzym. Został przyjęty na prywatnej audiencji u papieża Piusa IX, potem było już upragnione seminarium francuskie św. Klary, do którego wstępował ze świadomością cierpień, jakie ten krok zadawał jego najbliższym. Zgodził się jednak na to, bo był pewien, że nie myli się, i że Bóg wyprowadzi z tego cierpienia większe dobro. Ludzkie nadzieje ojca i matki były za słabe wobec sił duchowych, kierujących jego postępowaniem.