Jedynym ratunkiem jest duchowa transplantacja serca.
Bardzo chcemy się zmieniać. Inwestujemy w szereg kursów doskonalących. Bierzemy udział w szkoleniach, sympozjach, konferencjach. Wszystko, aby stawać się coraz lepszym. Posiadać coraz wyższe kompetencje. Mieć większą wiedzę, umiejętności, może być doskonalszym duchowo. Niestety w ten sam sposób zaczynamy traktować religię…
Może zastanawiamy się co zrobić, aby lepiej zachowywać przykazania. Robimy więc to samo. Bierzemy udział w rekolekcjach, pielgrzymkach. Może uprawiamy tzw. „churching” chodząc do kościoła poza parafią, szukając księdza, który prawi lepsze kazania. Czytamy pobożne książki, często poradniki. Być może zdarzyło się nam zainwestować w jakiś obrazek czy różaniec, podświadomie traktując go niczym amulet mający przynosić nam powodzenie.
Mając taki stosunek do wiary należy oczekiwać jedynie albo rozczarowania, albo wpędzania się w pewien rodzaj samozadowolenia i dewocji. Chrześcijaństwo nie jest kolejnym kursem samodoskonalenia się. To radykalna zmiana jak transplantacja serca, zgodnie z tym co zapowiada prorok Ezechiel.

„Dlatego mów: Tak mówi Pan Bóg: Zgromadzę was na nowo spośród obcych narodów, sprowadzę was z krajów, po których zostaliście rozproszeni, i dam wam ziemię Izraela. Wrócą tam i wykorzenią z niej wszystkie bożki i obrzydliwości. Dam im jedno serce i wniosę nowego ducha do ich wnętrza. Z ciała ich usunę serce kamienne, a dam im serce cielesne,  aby postępowali zgodnie z moimi poleceniami, strzegli nakazów moich i wypełniali je. I tak będą oni moim ludem, a Ja będę ich Bogiem”. (Ez 11,17-20).

Dziesięć przykazań uświadomiło człowiekowi wyłącznie jedno: że jest grzesznikiem i nie jest w stanie ich wypełniać. Chrystus jest jeszcze bardziej radykalny. Jego program to przykazania plus Kazanie na Górze, program bezwzględnej miłości wobec drugiego człowieka, zgoda na wyzysk, niesprawiedliwość i zło, które nas dotyka. Taka postawa jest niemożliwa do osiągnięcia własnymi siłami. To może uczynić tylko Chrystus.
Jak można się zmienić? Właściwie jest tylko jeden sposób. Otrzymując Ducha Świętego. Tylko On jest w stanie dogłębnie zmienić nasze serce, przeobrazić nas w Nowego Człowieka, zdolnego miłości. Bo przecież naszym największym dramatem jest to, że nie potrafimy kochać. Albo raczej kochamy wyłącznie tych, którzy nas kochają, jak poganie, choć i tak przecież nie zawsze…
Czytamy w Dziejach Apostolskich, że:

„Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić”. Dz 2,1-4

Św. Jan Paweł II zachęcał, by codziennie modlić się o Ducha Św. Właściwie wołanie o tego Ducha, który może wtargnąć w życie każdego, jest jedynym ratunkiem dla chrześcijanina. Z tym, że, uwaga, jest to wicher gwałtowny, który może wszystko powywracać do góry nogami. Tu właśnie zaczyna się problem.
Aby zaczęła się jakakolwiek zmiana w naszym życiu potrzebna jest nasza zgoda. Nasze amen. Dlatego największą przeszkodą jest brak woli, aby cokolwiek w życiu zmienić. Zgoda na zmianę jest decyzją woli. Często przyzwolenie jest decydujące, od „tak” może rozpocząć się lawina zmian.
Czas jest bardzo krótki. Dla chrześcijanina nie liczy się ani wczoraj, ani jutro, ważne jest wyłącznie TERAZ. Ponieważ obietnica Boga jest bardzo konkretna i dotyczy teraźniejszości:

„Mówi bowiem [Pismo]:
W czasie pomyślnym wysłuchałem ciebie,
w dniu zbawienia przyszedłem ci z pomocą.
Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia”. (Kor 6,2)

Niestety tak naprawdę większość z nas nie chce się zmieniać. Woli użalać się nad sobą, szukać ukojenia, fantazjować, narzekać, złorzeczyć. O zmianach najlepiej poczytać, poteoretyzować, posłuchać jakiegoś świadectwa, pomarzyć, posnuć jakieś plany, a następnie… odłożyć wszystko na potem.